Ja już we wcześniejszym poście można
było się domyślić, że jestem wielkim fanem muzyki. Dlatego dziś przedstawię Wam mój
osobisty i subiektywny top albumów wszechczasów. Stwierdziłem, że podzielę się
trochę moimi ulubionymi płytami. Prawdopodobnie wszystkie znacie, a jeśli nie
to bardzo miło mi będzie Was z nimi zapoznać. Na wstępie muszę zaznaczyć, że ograniczyłem
się tylko do dziesiątki, która po dłuższym zastanowieniu zaczęła mi uwierać. Ciężko
było mi było niektóre płyty odrzucić. Muszę również podkreślić, że przyjąłem
sobie zasadę w rankingu, by w dziesiątce jeden zespół znalazł się tylko raz.
Mam nadzieję, że lektura będzie miła.
John
Coltrane - Blue Train (1957)
Jeden z dwóch jazzowych albumów na mojej liście. „Blue Train” jest
jednym z moich ulubionych jazzowych longplayów. Do czasu tej płyty John
Coltrane był uważany za bardzo dobrego muzyka, który raczej nie grał na swoje
nazwisko. Uczestniczył w różnych projektach, gdzie nie bywał pierwszoplanową
postacią. Jednak album „Blue Train” przyczynił się do powstania legendy
Coltranea. Jest uznawany za jedną z największych gwiazd bebopu i reformatora jazzu,
który po erze big bandów skierował się w stronę awangardy. Tworzył dreamteam
Milesa Davisa, o którym na tej liście potem. Na pewno Niebieski Pociąg jest
wielką jazzową podróżą, a John Coltrane genialnym maszynistą.
.
.
Miles Davis - „Kind of Blue” (1959)
Miles Davis po prostu musiał się tu pojawić. Dlaczego właśnie „Kind of
Blue”? Ponieważ ten album zrewolucjonizował światowy jazz, a na dodatek do
dzisiaj ten krążek się broni. Davis nagrał tą płytę wraz z zespołem od początku
do końca improwizując. Prawie każdy utwór
był nagrany tylko raz co daje do myślenia jak wielcy muzycy w tym
uczestniczyli. Wystarczy tylko wymienić Billa Evansa albo Johna Coltranea, by określić
skalę jazzowej genialności na metr kwadratowy w studio nagraniowym. Brak słów.
Jedynie co można zrobić to posłuchać.
The Doors – The Doors (1967)
Mam problem z tą płytą, ponieważ już dawno jej nie słucham. W czasach
szkolnych byłem zagorzałym fanem The Doors, do tego stopnia, że za moje ciężko
odłożone zaskórniaki kupowałem sobie oryginały płyt oraz książki o Jimie Morrisonie.
Tak jak z młodzieńczą miłością bywa fascynacja przeminęła i została chłodna
kalkulacja. Pomimo tej obojętności i po tysiącach przesłuchań muszę przyznać,
że album nadal znajduję się w moim top. Muszę tu zaznaczyć, że wahałem się który
album tu umieścić. Zastanawiałem się czy jednak nie lepszą opcją będzie „L.A.
Woman” z bardziej bluesowym brzmieniem zespołu, które Morrison tak kochał.
Pierwsza i ostatnia z płyt z Królem Jaszczurów w dyskografii zespołu bardzo od
siebie różnią. Debiut z 1967 znajduję się na tej liście ponieważ muszę, którąś z
płyt wybrać. Przeważyły szczegóły i to, że ciągle mam słabość do piosenki „End
of The Night”.
The
Beatles nie mogło zabraknąć w tym zestawieniu. Ten zespół był na tyle znaczący
dla muzyki, że i dla mnie jest ważny. Na dodatek mój tata jest wielkim fanem twórczości
wielkiej czwórki z Liverpoolu. Biały album jest moim ulubionym krążkiem
Beatlesów. Mówiąc dokładniej dwóch
krążków, ponieważ album wydany został w formie dwóch winyli. To owoc podróży do
Indii i odnowy duchowej grupy. Już w tym czasie widać było, że grupa nie działa
tak jak powinna. Wyprawa miała uratować zespół. Z ratunku nie wyszło zbyt
wiele, ale album jest owocem poszukiwań. I trzeba przyznać, że smakuje dobrze,
choć jest to płyta bardzo zróżnicowana. Do tego longplayu najczęściej wracam z
dyskografii The Beatles.
The Beatles - The White Album (1968)
John
Lennon/Plastic Ono Band (1970)
Pierwszy album Lennona po rozpadzie The Beatles. Pewnie się dziwicie
dlaczego nie postawiłem na tej liście na album „Imagine”? Bo właśnie pierwsza
płyta według mnie daje pełny obraz emocji z jakimi John musiał się uporać, by
zacząć grać na swój własny koszt. W piosence „God” śpiewał, że już nie wierzy w
The Beatles, a jedynie w siebie i Yoko Ono. I prawdopodobnie właśnie tym
longplayem odkreślił grubą linią swoją działalność w najsłynniejszej grupie z Liverpoolu.
Warto zaznaczyć, że wszystkie piosenki napisał sam i prawie wszystkie partie
gitary i fortepianu nagrał osobiście. Jest to bardzo osobista płyta w której
rozprawia się z jego rodzinnymi tragediami, bogiem i podkreśla miłość do Yoko.
Album jest bardzo prosty w formie i to
jest główny jego atut. Bardzo dużo możecie się dowiedzieć o tym krążku w książce
„Lennon wspomina” Janna Wennera, który jest pełnym wywiadem przeprowadzonym z Lennonem
w 1970 roku dla Rolling Stone.
Pink
Floyd- The Dark Side of the Moon (1973)
Tak na prawdę miałem problem z Pink Floyd, bo gdybym mógł to bym
wstawił na tej liście trzy lub cztery albumy tego zespołu. Padło na „The Dark
Side of the Moon” co pewnie nie jest za bardzo oryginalne. Płyta koncepcyjna,
która obrazuje współczesny świat. Pieniądze, lęk przed przemijaniem, wojny i
szaleństwo. Co tu się będę rozpisywać. Każdy zna okładkę tego albumu i każdy na
pewno słyszał „Time” lub „Money” w radiu. Album odniósł duży sukces komercyjny
i nadal jest szalenie popularny na całym świecie, a sama grupa inspirowała
wielkie zespoły grające progresywny rock takie jak Genesis, Yes czy Dream
Theater.
Dire
Straits - Brothers in Arms (1985)
To jest jeden z tych albumów do których musiałem dorosnąć. Osobiście
bardzo relaksuje się słuchając piosenek z tego longplaya. Płyta pod przywództwem
Marka Knopflera po drugiej fali „rozpadu” zespołu
Dire Straits była przełomem nie tylko w grupie, ale także w całej muzyce
rozrywkowej. „Brothers in Arms” była pierwszym albumem rockowym nagranym
w wersji cyfrowej i wydanym w dwóch wersjach. Analogowej czyli na winylu oraz
na krążku kompaktowym. Nikt wcześniej nie podjął decyzji na rozpowszechnianie
muzyki w wersji CD poza muzykami klasycznymi. Wersja cyfrowa raczej była w tym
czasie bardziej ciekawostką i nie brano jej pod uwagę przy promocji muzyki
rozrywkowej. Knopfler swoją decyzją spopularyzował nośnik CD. Z ciekawostek
można jeszcze dodać, że wersje na czarnym krążku są krótsze od tych na
kompaktach i bardzo z tego powodu ubolewam, bo posiadam tylko wersję analogową.
Ten album jest najbardziej rozpoznawalnym dokonaniem brytyjskiej
formacji i w wielu krajach wspiął się na pierwsze miejsca list sprzedanych płyt.
Co ciekawe pierwszy raz w Anglii właśnie ta płyta otrzymała status platynowej.
A to jeszcze nie koniec rekordów. Do singla „Money for Nothing” promującego
płytę stworzono teledysk, który był pierwszym w historii animowanym
komputerowo. I jak ten krążek nie może być albumem wszechczasów?
„So”
– Peter Gabriel (1986)
Płyta uznawana przez chyba większość za najlepszą w dorobku Petera
Gabriela. Czy na pewno? To rzecz gustu oczywiście. Stwierdzenie, że „So” to największy
sukces muzyczny Gabriela, pewnie wywoła u jego fanów duży sprzeciw. Ja osobiście
uwielbiam tą płytę, na której znajdują się takie przeboje jak „Red Rain”, „Don’t
Give Up” czy „In Your Eyes” Na albumie gościnnie wystąpiła Kate Bush i nie będę
Was okłamywać, że do tej pani mam wielką słabość. Całość płyty to bardzo
wyrafinowany pop, który uwielbiam. Wszystko kończy utwór „We Do What We're Told (Milgram's 37)”, który
nawiązuje do słynnego eksperymentu Stanleya Milgrama, który na początku lat sześćdziesiątych
badał posłuszeństwo wobec autorytetów.
Sigur Rós - Ágætis byrjun (1999)
Pamiętam, że natrafiłem na tą płytę w roku 2001 czyli dwa lata po
premierze. Wryło mnie. To co usłyszałem było zupełnie inne od tego co wcześniej
słuchałem. Oczarował mnie ten album na tyle, że stałem się fanem zespołu jak i
całej muzyki z Islandii. Płyta pochłonęła mnie i gdy kupiłem ten album w
jakiejś promocji hipermarketu za 15 zł ciszyłem się jak dziecko i jednocześnie
bulwersowałem się jak tak można nisko wycenić tą płytę. „Dobry początek” (bo
tak nazywa się się płyta) jest drugim longplayem chłopaków z Rejkiawiku i
pierwszą nagraną w formie post-rockowej. Był to wielki sukces Sigur Rós, który
zapoczątkował gigantyczną światową karierę. Ta płyta to kwintesencja spokoju i słuchając jej zawsze jestem zrelaksowany .
Amy Winehouse - Back to Black (2006)
Pewnie jest to dla Was duże zaskoczenie, że właśnie ten album znalazł
się na tej liście. Dlaczego właśnie ta płyta, a nie jakiś stary klasyk? Według
mnie ta płyta za parę lat stanie się z pewnością klasykiem. Strona muzyczna
tego krążka jest wyśmienita. Słychać tu mieszankę soulu, rhythm’n’bluesa oraz
nawet ska. To wszystko składa się na bardzo nienowoczesne brzmienie, ale jednak
bardzo oryginalne. Do tego dochodzą teksty, które są bardzo prawdziwe i
szczere. Amy Winehouse była wielką piosenkarką chociaż wtłoczoną w show biznes muzyczny,
który w dzisiejszych czasach trawi i wypluwa swoje ofiary. Po obejrzeniu filmu „Amy”
w reżyserii Asifa Kapadia, nie umiem inaczej słuchać tego albumu jak z nutą
smutku. Mogę tylko wysnuwać tezę, że być może jej największym pechem był sukces
właśnie albumu „Back to Black”.
Podobał się mój post. Zapraszam do przeczytania poprzedniego Czym zajmuje się foniatra.
Podobał się mój post. Zapraszam do przeczytania poprzedniego Czym zajmuje się foniatra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz